Wednesday, April 7, 2010

Dzień 8 - Sandvik


1.07.2009 - Piąta rano, budzą mnie mewy skaczące po namiocie! nie mają zamiaru uciekać bez naprawdę mocnego uderzenia od spodu, ciągle wracają. Wkurzony otwieram namiot a tu buuuuurdel! Jakimś cudem mewy  wyciągnęły torbę z żelkami i innymi słodyczami, chlebem i bananami, wszystko podziurawione i porozrzucane na przestrzeni kilkunastu metrów kwadratowych. Posprzątałem i wyrzuciłem ale mewy ciągle wracały! Horror:P
Próbuję spać jeszcze ale nie da się przez te głupie mewy! Po dłuższym czasie ruszyłem pojeździć troszkę w miasteczku, żeby wykorzystać ostatnie chwile. Gdy obudziły się dziewczyny pogoda jak na złość akurat dziś gdy znów mieliśmy jechać, a nie wylegiwać na plaży zrobiła się słoneczna. Zanim na spokojnie zjedliśmy śniadanie i rozliczyłem się w biurze kempingu zrobiła się już 11.
Plan był prosty - pędzimy na północ teraz zachodnim wybrzeżem możliwe najdalej i po drodze znajdziemy miejsce do spania. O ile wyjazd z Borgholmu i późniejszego Köpingsvik był prosty o tyle jednak w samym Köpingsvik trasy rowerowe ostro się plątały i oddalały od głównej drogi dla samochodów.
W momencie gdy zaczęły się trasy w lasach i przeobraziły w nieutwardzone szlaki miałem wątpliwości czy w aby na pewno dobrym miejscu jesteśmy:P GPS podawał mi jedynie współrzędne i rejestrował trasę - nie miałem załadowanych map. Bazowałem na ekstremalnie dokładnych mapkach wydrukowanych wcześniej z najmniejszymi ścieżkami.
Kłopot w tym, że nie byłem przekonany, w którym dokładnie miejscu jesteśmy - sam z pewnością już dawno wróciłbym do wcześniejszego skrzyżowania czy wręcz samego Köpingsvik ale wiedziałem, że taki pomysł (czyli kilka kilometrów) doprowadziłby do lekko mówiąc buntu na statku;) 
Brnęliśmy więc dalej bez żadnej pewności czy słusznie. Szlaki piesze zaczęły się zmieniać w trasy dla koni, pojawiały się łąki, zakładałem że trochę możemy odbić na zachód - niedługo i tak musi być jakaś miejscowość, a wtedy wszystko będzie jasne.
W rezultacie tragedia - zrobiliśmy kolosalne kręcąc się na szlakach w lesie. Musieliśmy po raz drugi dojechać do Borgholmu:P Wkurzeni okrutnie z poczuciem zmarnowania masy czasu i prawie 20 km jazdy po tragicznych trasach stwierdziliśmy, że kit z tym wszystkim i w Köpingsvik idziemy pływać w morzu i trochę poleżeć na słońcu, którego się doczekaliśmy od wczoraj.
Wrrrr.... odświeżeni ruszamy praktycznie drugi raz. Za Köpingsvik wspinamy się co raz wyżej i ostatecznie z wysoka mamy piękny widok na całą zatokę, otoczenie zmienia się niesamowicie! Kraina kamieni, wysuszone roślinki i porosty, iglaste krzaczki, śladowe ilości drzew - bardzo podobnie do Store Alvaret na południu.
Ponoć jesteśmy w Szwecji, która stereotypowo kojarzy się w Polsce z deszczem, wiatrem i mrozem. W rezultacie ulewy zostawiliśmy w Polsce, właśnie kąpaliśmy się w morzu, jedziemy lekko ubrani w palącym słońcu, dziewczyny opalone, ja poparzony do tego stopnia, że późnej straciłem skórę na rękach i nogach.... żeby było mało nagle - WIELBŁĄD! Troszkę nas zatkało.
Jeden jedyny, stoi i się dziwacznie gapi dlaczego próbujemy zrobić sobie z nim zdjęcia. Serio jesteśmy ciągle zatkani, to nie ZOO czy rezerwat (choć to już właściwie dobre określenie) a wielbłąd chodzi sobie jak owce, konie czy krowy dotąd widziane na wybiegach i pastwiskach.
Zbieramy się i jedziemy dalej a tu się okazuje, że na pastwiskach wokół chodzi co raz więcej wielbłądów! W końcu dojeżdżamy do całej olbrzymiej farmy z nawet i malutkimi wielbłądami. Mówiąc o pustyni na Bałtyku, o miejscu gdzie praktycznie nigdy nie pada każdy troszkę się uśmiecha i traktuje Store Alvaret troszkę jak żart, cała farma wielbłądów zwyczajnie sobie żyjąca w Skandynawii przecież stała się niesamowitym argumentem potwierdzającym tutejszy mikroklimat:)
Okolice w jakich od dziś jeździmy różnią się zupełnie od południa wyspy a nawet i jej zachodniego wybrzeża poniżej Borgholmu - nigdy wcześniej nie byłem na Ölandzie bardziej na północ aniżeli w Borgholmie. Momentami okolice wyglądają jakbyśmy byli na Marsie, kamienie totalnie wszędzie, z lewej cały czas urywający się klif, którego krawędź wygląda na ułożoną przez ludzi ścianę. Mijamy co raz więcej słupków ułożonych z płaskich kamieni, zauważyliśmy nawet znaki ułożone z nich na brzegu, przed wyjazdem mnie ciekawiły mnie ich rozmiary. Okazało się, że 'słupki' są dużo wyższe od ludzi w większości przypadków, a symbole na brzegu trudno było zmieścić w kadrze stojąc na klifie! To już dzieło różnych przewijających się turystów.
Malutkie miejscowości gdy już się pojawiały były zupełnie inne od tych znanych dotąd. Domy często były zbudowane, właściwie układane, z kamienia, zdarzały się dachy pokryte trawą co jest bardziej charakterystyczne dla okolic Morza Norweskiego i Północnego. Najwyraźniej panują tu niesamowicie konkretne regulacje dotyczące koszenia trawników bo jak nigdzie indziej podwórka porastały masą wrzosów  i roślinami występującymi jedynie na Ölandzie. Tylko niektóre skrawki były przycinane w fanatyczny szwedzki sposób;)
Pojawiły się znów problemy z kołem, tym razem nie moim o dziwo. Ramia traciła powietrze strasznie szybko. Dętkę oczywiście mogłem załatać ale z napompowaniem gorzej bo miała samochodowy wentyl. Trzeba było szukać nie dość, że w ogóle choćby wioski to jeszcze konkretnie samochodowej pompki bo na stację benzynową z infrastrukturą niemożna było liczyć szybko. Ruszyłem do przodu i tradycyjnie już, malutka miejscowość na wzgórzu nad morzem broniła się przed dawnymi czasami murkiem wokół. Spotkałem starszego Szweda wracającego do domu z psem, okazało się, że ma taką pompkę i może pożyczyć:) Dziękowałem niesamowicie i wróciłem do dziewczyn, które też już dojeżdżały do miejscowości.

Wszyscy rozbiliśmy się na wrzosowo-fioletowej łące tuż za jej 'murami', zainteresował się nami mieszkaniec najbliższego domu gdzie najwyraźniej trwał zjazd rodzinny - stwierdził, że ma w domu chyba 4 sprężarki:P  Był przekonany początkowo, że jesteśmy z Francji ...bo dotąd Polacy tu się (o dziwo!) nie przewijali;) Podczas gdy ja naprawiałem koło dziewczyny przygotowały coś do zjedzenia więc zrobiliśmy sobie większą przerwę. Gdy ruszyliśmy dalej odbiłem na szybko do starszego małżeństwa, które pożyczyło pompkę ale najwyraźniej gdzieś wyjechali - zostawiłem pompkę przy stoliku przed domkiem gdzie wcześniej siedzieli. Chciałem im coś dać w ramach podziękowania i poprawienia polskiego wizerunku więc zostawiłem czekoladę odbierając sobie kalorie na wagę złota;)
Kolejnym miejscem, które spotkaliśmy jadąc wzdłuż wybrzeża był już większy Sandvik żyjący wokół portu. Atmosfera niesamowita! Wjeżdżamy do miasteczka żyjącego pod wiatrakiem na wzgórzu, na dole schroniony wewnątrz lądu port z żaglówkami, wszędzie wokół domki. W samym porcie restauracja pełna żeglarzy jedzących kolacje na balkonach oświetlonych świeczkami i zachodzącym słońcem.
Stwierdziliśmy, że to idealne miejsce na kąpiel i powoli już szykanie miejsca na nocleg. Skorzystaliśmy z budynku przy porcie, który zapewniał dla wszystkich łazienki z prysznicami. Wykąpaliśmy się, podładowaliśmy baterie (również i dosłownie) i po ok. godzinie ruszyliśmy już poganiani przez zmrok między łąki za wzgórzem z latarnią. Rozbiliśmy namioty na jednej z nich troszkę w głębi lądu. Ciągle ciiiiisza niesamowita, zero silników, raz po raz dzwonki krów nie wiedzieć skąd do nas dobiegające. Dobranoc:)

Monday, February 8, 2010

Borgholm Dzień 7


30.06.2009 - Borgholm - Jakiś koleś po angielsku ciągle stara się nas obudzić. Mówi coś do namiotu dziewczyn ciągle... ehhh błagam niech nie reagują udając, że śpimy i miejmy jeszcze spokój - pierwszy dzień kiedy to możemy spać ile zupełnie sobie wymarzymy bo zostajemy w Bornholmie jeszcze do jutra.

"Yeeees?" Ooooo nie, Ramia oznajmiła, że żyjemy. Jak się okazało to był pracownik kempingu i chciał jedynie powiedzieć, że rozbiliśmy namioty w złym miejscu bo nie można na trawnikach gdzie są przyłącza z prądem i wodą ale trzeba w lasku.

OKej, przeniesiemy się ale narazie leżymy z nadzieją, że można jeszcze pospać. No nie - włączył kosę spalinową i kosi trawę na górce tuż obok nas! Kilka minut i cisza, zostawił wszystko i uciekł. Myślę sobie - 'ale cham, przyszedł nas przesiedlić, pohałasował żebyśmy zmyli się możliwie szybko i uciekł!' ...co się stało dowiemy się zupełnie przypadkiem wieczorem.
Słyszę, że dziewczyny się zwijają więc ja też otwieram namiot i pierwsze na co zwracam uwagę to fakt, że wszystkie namioty są w lasku a tylko nasze wybrały sobie trawniczek. Przenosimy cały nasz dobytek 50 m dalej i już jest OK. Kurcze, pierwszy pochmurny dzień podczas pobytu w Szwecji - akurat podczas dnia wolnego!


Plan na dziś jest prosty: zabieramy się za śniadanie, zwiedzimy miasteczko, porobimy głupoty, wykąpiemy się w morzu lub na basanie, poopalamy, słusznie zaplanowano jakiś klub wieczorem. Ruszamy więc do domku tuż obok gdzie przejmujemy kuchnie i miejsca na altance.
Śniadanie jemy jak zwykle dobrą godzinę, wszędzie wydaje się tak pusto i spokojnie, że mamy wrażenie że obiekt jest praktycznie nasz. Najbliżsi 'sąsiedzi' to młoda rodzina z lewej i para motocyklistów niżej. Pan śmiało rozpoczyna dzień od piwa i gołego brzucha, a jego koleżanka od gazetki i gołej reszty;)
Dziś już totalnie uderzają mnie poparzenia na całym ciele. Ruszamy na zakupy, spożywcze w pierwszej kolejności. Pamiętam z wczorajszej drogi na kemping z większych sklepów choćby ICA i Netto. W ICA udało mi się znaleźć jakiś śmieszny krem na poparzenia i niby wszystko co złe po opalaniu, dziewczyny za to przed Netto znalazły kolesia w naszym wieku bez koszulki, który grał na gitarze równocześnie sprzedając truskawki - dla każdego coś miłego;)
Po powrocie, zostawiamy rzeczy, ja staram się ratować skórę a dziewczyny szykują z myślą o wyjściu. Pieszo ruszamy dalej i zapowiada się jednak słonecznie.
Docieramy do głównego deptaka gdzie krążą tłumy ludzi nawet jak na polskie warunki. Po lodach i moich poszukiwaniach pocztówek i znaczków gubimy się, krążę więc robiąc zdjęcia ale dobrze już wiem, że to mi nie pasuje totalnie! Milion razy bardziej wolę jeździć rowerem po okolicy. 
 Wracam sam nie mając szans na odnalezienie dziewczyn i zabieram się za coś do czytania chyba pierwszy raz. Siedzę sobie spokojnie aż tu....
...wróciły z masą rewelacji. Jakie to sklepy widziały, a że port, a i jedyny w mieście monopolowy znaleziony i klub na dzisiejszy wieczór! Sam nie wiem jakim cudem wypatrzyły Systembolaget - jeden z nielicznych na całej wyspie!
W momencie gdy jemy obiad i mamy zamiar ruszyć na plażę w strojach kąpielowych z kartami i ręcznikami robi się szaro, wietrznie i pochmurnie. Szybko poddajemy się na plaży i zmywamy spróbować na basenie.
Olbrzymi kryty basen jest jak na złość już nieczynny niewiedzieć czemu. OK, zostajemy więc na zewnątrz z mniejszym płytkim pełnym świrujących dzieci:P 
Spędziliśmy więc czas głównie grając w karty i leżąc na leżakach tak długo aż zaczęło robić się ciemno. Pech straszny, tyle czasu walczyliśmy w upałach okrutnych a jedyny dzień wolny okazuje się kiepski pod względem pogody - mimo wszystko rozkoszujemy się nic nie robieniem.
Wdrażamy plan klub: wracamy do namiotów i domku przebrać się itp. Zdaję sobie sprawę, że za bardzo nie mam w co bo nie mam nawet długich spodni:P Skoczyłem za to z misją 'piwo'. Masakra jaki to problem.W ICA na drugim końcu miasteczka wśród dziwnych bezalkoholowych udało się wykrzesać już alkoholowe i niektóre nawet znane, pojawił się nawet Pilsner Urquell ...wszystko w wydaniach specjalnych dla Szwecji. Oznacza to specjalną kategorię folköl czyli piw 'dla ludzi' - ogólnodostępnych w sklepach i na stacjach tzn. do  3,5% alk. z tym, że takich perełek jest bardzo mało, przeważają ok. 2,5%.
Wszystkie mocniejsze muszę być sprzedawane w ramach państwowego monopolu Systembolaget. Kupuję dwie zgrzewki + obowiązkowo jakieś żelki z czipsami i się zmywam do naszego 'domku'. Jakoś ogarniamy temat i zostawiamy resztę na miejscu czyli troszkę głupot do jedzenia w tym piwo, gazety i moje pocztówki ze znaczkami między stronami.
Klub, do którego prowadzą dziewczyny wygląda kosmicznie! Pomoalowany na biało drewniany stary magazyn czy jakiś budynek przemysłowy. Wchodząc do środka po schodach widać wiszący na samym środku wysoko jakiś starodawny mechanizm napełniający beczki czy skrzynki (?) na wprost bar i barman zapraszający nas do drzwi z lewej. Okazuje się, że prowadzą do ogródka gdzie wszyscy spokojnie sobie siedzą przy stolikach dyskretnie oświetlonych. Zdublowany bar na zewnątrz i zamawiamy pierwsze drinki.
Osób wokół jest tyle ile ...w dobrej klasie? Dwadzieścia kilka? Widać, że to grupki znajomych. W pewnym momencie ktoś w berecie podchodzi i uśmiecha się do dziewczyn one zaskoczone się witają! Nie znam kolesia, a to jak sie okazuje ogrodnik, który rano nas budził:P Okazało się, że trawę kosił nie dlatego, żeby nas wykurzyć i nie na tyle krótko, że sprawiał wrażenie że nie po to właściwie przyszedł ...ale urządliła go osa tak mocno, że zaczął puchnąć i pobiegł szybko się ratować. Jego dziewczyna opowiadała coś o lekach, gdy nasze dziewczyny wtrąciły że nie może dziś pić w takim razie :P on powiedział, że jest studentem farmacji więc jakoś sobie wszystko dawkuje;)



Tak miło zaskoczeni tuż po rozmowie zostaliśmy zaproszeni wraz z resztą z ogródka do środka klubu. Na piętrze wokół całego pomieszczenia były balkony ze stolikami które eksponowały parkiet w centrum wspaniale. Jeśli o sam alkohol chodzi zamówiliśmy choćby Melon Shots, które dziś były polecane ....problem polegał na rozumieniu 'shots' przez nas i przez Szwedów:P Alkoholu były tam śladowe ilości;) Po jakimś czasie przebywania w czwórkę do mnie samego dosiadło się dwóch EMO nastolatków, którzy siedzieli cały czas na kanapach kawałek dalej i samotnie sączyli piwo. Jak się okazało byli w ostatniej klasie odpowiednika naszego liceum i pochodzą ze Stockholmu a w Borgholmie są na wakacjach u znajomego 'kawałek stąd'. Zachwyceni dziewczynami niewiele mówili, sądzili wcześniej że jesteśmy Niemcami nie wiedzieć czemu. Nasze dziewczyny tymczasem były zachwycone, jak zawsze, Hiszpanami czy Włochami ale przygoda długo i tak nie trwała bo parkiet był totalnie pusty ...jak i reszta miasta tej nocy, wakacje widocznie mają się dopiero rozpocząć:)

Sunday, December 13, 2009

Eketorp Dzień 6

29.06.2009 - Jeden z dni, w którym przejechaliśmy najwięcej kilometrów (88,45) i zaczęliśmy rysować wielką 8 na mapie ulepszając plan okrążenia.



Mocny chłodny wiatr od otwartego morza szarpie namiotem niemiłosiernie ale budzi mnie potworny ból poparzonej skóry. Słońce jak co dzień gdy wstajemy jest już dość wysoko, ósma z groszami, wychodzę i widzę, że dziewczyny nadal śpią. Mieliśmy się możliwie szybko zmywać bo wykorzystaliśmy publiczną plażę troszkę na odludziu ale mimo wszystko oficjalnie nie wolno rozbijać namiotów.

Jesteśmy na wschodnim wybrzeżu, piękne uczucie gdy słońce wznosi się własnie z nad morza i zaczyna ciepło grzać gdy pachnący wiatr mocno wieje. Chodzę w wodzie wybrzeżem, na pływanie przy tak chłodnym powietrzu i lodowatym morzu rano sobie nie pozwalam, czekam aż dziewczyny się obudzą.

Zaczynają się pojawiać nagle masowo joggerzy, nordic walkerzy, rodzice z dziećmi - wszyscy na kilka chwil. Volvo z emerytami mimo, że wtacza się powolutku jednak wybudziło dziewczyny, trochę czasu na ogarnięcie, złożenie namiotów i szukanie soczewek w trawie.... ruszamy! Do Eketorp z zamiarem zjedzenia śniadania dopiero tam - większość rzeczy dopiero trzeba było kupić. Samo Eketorp jest kamiennym grodem z V wieku, niesamowicie zachowanym do dziś.
Problem pojawia się gdy po drodze nie ma ani pół sklepu. Decyduje sie na heroiczny czyn (LOL) i jadę w głąb wyspy bo niby kawałek stąd ma być jakiś malutki sklepik.

Tak miało być szybciej - miało bo jak się okazało najbliższy sklep (dużo powiedziane) był ...dokładnie po drugiej stronie wyspy w Grönhögen gdzie byliśmy wczoraj. Ta sama wielka ściana z szufladkami z pleksi, biorę dwa chleby bo nie wiem jakie chcą, pieniądze wrzucam do pudełeczka i ciach, wracam.


Niech szlag trafi ten poranny wiatr ze wschodu! :P Jak ja się okrutnie namęczyłem! Większość trasy leżąc na kierownicy mogłem wolniej jadąc zdać sobie sprawę, że to przecież jest południowa część Stora Alvaret, same strasznie powysychane trawy w kępkach, krzewy raz po raz, najciekawsze były jednak czerwone porosty na skalistym podłożu - zero gleby w większości miejsc. Wydaje mi się, że wszystkie kwiatki jakie widziałem to właśnie legendarne storczyki. Elektrownia wiatrowa z południowej strony drogi miała tu jak największy sens.

"Gdzie byłeś tyle czasu?" "Prosiłyście o chleb, tak?;)" Najbardziej mnie zaskoczyło to, że cały ten czas czekały ze śniadaniem! A wiem jak głodne były! Tradycyjnie już zrobiło się prawie południe zanim się ostatecznie zebraliśmy, czekała nas dość prosta droga cały czas wschodnim wybrzeżem na północ. Postawiliśmy wyjątkowo ambitny cel czyli dotarcie jeszcze dziś do Borgholmu - największego miasta na wyspie (3093 osoby;), bardzo ważne historycznie i przypominają o tym zerkające z góry ruiny zamku, o tym jak dziś jest przyjemne świadczy choćby fakt, że letnia rezydencja rodziny królewskiej jest właśnie tutaj.

Większość drogi wzdłuż wybrzeża wyglądała dość podobnie - widać było po lewej zaczątki Stora Alvaret, po prawej za to cały czas łąki z pastwiskami wpadającymi do otwartego morza. Na łąkach sporo owieczek, z tymi dalszymi problem bo ciężko powiedzieć czy to jeszcze owieczka czy już kamień;)

Wszędzie czuć cały czas to w jak niewyobrażalnie bogatych historycznie terenach jesteśmy. Co kilka chwil zespół gładkich (niespotykane naturalnie w Skandynawii praktycznie!) głazów poustawianych w przeróżne sposoby często z napisami runicznymi, droga poprowadzona obok jakiś potwornie starych mostów zbudowanych z płaskich kamieni bez żadnych zapraw itp - wszystko zwyczajnie ułożone. Na własne oczy można się przekonać o cywilizacji aż z V wieku totalnie wszędzie.

Po drodze jedynie kilka miejscowości, każda składająca się z tylko paru domków, charakterystyczne kościółki - wszystkie ekstremalnie do siebie podobne: zawsze z kamienia, otynkowane na biało, bez jakiś plebanii czy kapliczek, krzyży, pierdółek - minimalizm! Przy każdym malutki cmentarz również na podobnej zasadzie - kamienne płyty z nazwiskami i datami ...koniec. Wszystko na trawniku zwyczajnie, którego jeśli pan czy pani ksiądz (status urzędników państwowych) nie kosi to znaczy, że przed chwilą skończyli.

Jasna sprawa, że do kościoła praktycznie nikt nie chodzi - jeden z największych na świecie odsetek ateistów i jeden z najmniejszych na świecie odsetek praktykujących jeśli już są "wierzący". Flaga, Rodzina Królewska, teren, żaden bóg czy religia wcześniej jeśli w ogóle ktoś o takich rzeczach myśli. Na wielkie szczęście.

Nigdy nie widzieliśmy żadnej mszy czy zgromadzenia wokół. Kościoły te tradycyjne są już praktycznie jedynie zabytkami i spisują się w tej roli wspaniale. Co ciekawe na Ölandzie nie widzieliśmy chyba ani jednego prywatnego kościoła, których masa jest na stałym lądzie. Te przeważnie są przy drogach, współcześnie budowane, oderwane od powszechnych zasad urbanistyki w Szwecji o dziwo: białe/błękitne prostokątne z płaskim dachem często murowane (!) ...i wokół tych prawie zawsze masa samochodów na parkingach.

Całkiem realne, że sa zwyczajnie zakazane podobnie jak wcześniej wspominany McDonalds, tego jednak nie wiemy na pewno jeszcze, społeczeństwo na Wyspie nie jest tak wymieszane jak w pozostałej części kraju więc pewnie zwyczajnie nie ma na nie zapotrzebowania. Bardzo to dziwne ale imigrantów jest wyjątkowo mało. Dziwne bo pewnie 75% miejsc pracy na wyspie ma charakter typowo sezonowy - jutro rano poznamy choćby jeden przykład totalnie szokujący (w polskich realiach;).
Mimo ciągle potwornego upału jedzie nam się bardzo przyjemnie, mylił pewnie trochę wiatr, moja skóra była już przerażająco czerwona. Dość ciekawie zjedliśmy obiad - na ławeczkach przy sklepiku Handlarn'. Początkowo miały być tylko lody i kolejny odpoczynek głównie właśnie od słońca ale sprawa się rozwinęła;) Obiad bardzo ciekawy bo po drugiej stronie ulicy w jakimś garażu czy czymś podobnym ćwiczył grę jakiś (było słychać;) dopiero zaczynający zespół (Szwecja: 3 na świecie po USA i UK największy producent muzyczny).


Perkusja i dołączające sie gitary momentami były tak niemożliwe, że nie mogliśmy siedzieć! Rewelacyjnie im to wychodziło. Przerwy jakieś okrzyki, stukanie pałeczkami, próby - świeeetnie to brzmiało:)
W pewnym momencie trasy musieliśmy zdecydować się na odbicie w lewo na drugą stronę Wyspy, żeby dotrzeć do Borgholmu. Droga była równie mało ruchliwa, a sam krajobraz też trochę się zmienił bo pojawiły się małe lasy zamiast łąk ale później znów Stora Alvaret zaczęła przypominać, że właśnie się o nią ocieramy od północnej strony


W okolicach 19 godziny zaczęliśmy się zastanawiać czy zdążymy razem dojechać do kempingu w Borgholmie przed 20 - recepcje większości kempingów pracują do tej godz. (co i tak jest niesamowicie długim czasem pracy w kraju). Dziewczyny miały mapy, zresztą trasa była banalna, wszędzie znaki więc oderwałem się, żeby dotrzeć szybko na miejsce i zarezerwować nam miejsce. Tuż przed wjazdem na główną drogę 136 na zachodnim wybrzeżu po prawej zostawiłem lotnisko z maaaaaaasą samolotów tych Szwedów, którzy z domów w innych częściach kraju latem do swoich "letniskowych" dosłownie przylatują:) ...jak się okaże jest też tu jeden polski, o którym się dowiemy pojutrze.
Pojawiają się w już pomarańczowym świetle ruiny zamku, droga 136 jako, że jest szybszą ma osobną równoległą rowerową, aż do samego Borgholmu. Widzę z góry część morza między Wyspą a Szwecją, zjeżdżam do miasteczka niesamowicie pięknego. Ponoć byłem tu raz z rodzicami, ponoć bo wtedy byłem strasznie mały;)

Podoba mi się tak niemożliwie, że im bardziej przejeżdżam przez całe do kempingu po jego drugiej stronie tuż obok centrum, na półwyspie, co raz bardziej myślę, że zostaniemy tu na dłużej:) Kemping niemożliwie wielki, plaże, basen, pływalnia, wewnętrzny las. Okazuje się, że recepcja tutaj (ze względu pewnie na ogrom) pracuje do 22. Załatwiam w przyjemnej atmosferze formalności i wracam po dziewczyny ....okazuje się, że znów przebita dętka i praktycznie idą pieszo :P Wielkie szczęście, że były blisko - na stacji benzynowej wszystko naprawiamy i szukamy sobie miejsca na kempingu z jego mapką w ręku (rano okaże się, że i tak źle;).
Wcześniej przez dziurę w dętce miasto pokonaliśmy prowadząc rower do najbliższej stacji ze sprzętem do użytku publicznego - dziewczyny oczywiście odpowiedziały na jakieś zaczepki śmiesznego gruuuuubego Szweda po kilku piwach i się wywiązała rozmowa. Praktycznie udusiliśmy się ze śmiechu! Jakoś jednak udało się dziewczyny odciągnąć od niego w końcu;)
Zachwyceni tak wspaniałym (znowu!) kempingiem strasznie szczęśliwi kąpiemy się, robimy obiad w kuchni a później znów gramy w UNO w najbliższym nam drewnianym budynku z miejscem gdzie można posiedzieć w spokoju. Prawie nikogo nie ma w środku - wszyscy wokół śpią. Nawet ekipa jakiś dwudziestoparolatków wcześniej pijących piwo przy techno-sieczce śpi jak małe dzieci:P
"To co zostajemy tu na cały dzień i jeszcze kolejną noc?" Chyba nigdy takiej radości nie słyszałem :D